W nawiązaniu do tego, wrzucam w wątku mały wtręt na temat Japończyków.
Oczywiście, ci widniejący w poprzednim wpisie, zafascynowani wycieczką i przyrodą, i w ogóle, śpiący turyści są z Nipponu.
Turyści z Azji, których spotykaliśmy w NZ, najczęściej byli z Nipponu. Być może raz, dwa czy trzy był to jakiś Tajwan albo Hongkong, ale Chińczyka z Filipin nie odróżnię od Chińczyka z Tajwanu. Japończyka natomiast idzie rozpoznać i zidentyfikować.
Przyznam, że dziwi mnie, że spali. Raz, że byli trzy razy młodsi od niektórych, którzy nie spali, bo jechali po to żeby coś zobaczyć. Dwa, że obiektywnie było na co patrzeć. Trzy, że nie po to gdzieś jadę, żeby spać po drodze – śpię w nocy. Ci Japończycy nie płynęli po Milford Sound na naszym statku, tylko na drugim, większym – tam byli sami Azjaci. Widocznie miało to dla nich znaczenie.
Garść obserwacji na temat turystów z Japonii:
1. nie przypadkiem doświadczeni przedsiębiorcy z branży turystycznej wiedzą, że nie ma sensu przejmować się opinią turystów z Cesarstwa, którzy korzystają z ich usług. Ponoć Japończycy nigdy nie jeżdżą drugi raz w to samo miejsce.
Wielokrotnie widząc wycieczki z Japonii, obserwowaliśmy taki sam scenariusz: wychodzą z autokaru w dane miejsce i wszyscy, natychmiast, zaczynają robić zdjęcia wszystkiemu dookoła, czasem filmować. Wyglądało to na amok, bo nierzadko po prostu nie było warto… Najwyraźniej, zamiast patrzeć na żywo i chłonąć ile się da, oglądają to potem w domu. Potem wartko wsiadają do autokaru i jadą dalej.
2. Nie ma turystów z Japonii tam, gdzie nie da się dojechać autokarem lub gdzie nie ma to sensu. Innymi słowy – chcesz mieć spokój, wybierz miejsce nastawione wyłącznie na turystę indywidualnego i mocno samodzielnego.
Nie wyobrażam sobie indywidualnego turysty z Japonii. Może mam słabą wyobraźnię, ale gdy raz napotkaliśmy samotnego Japońca w miejscu, gdzie wolno chodzić tylko w grupie z przewodnikiem (Hobbiton), był przerażony faktem, że nasza przewodniczka zwróciła na niego uwagę i zaczęła pytać czy się nie zgubił. Biedak się chyba zaplątał, ale był znacznie bardziej przerażony tym, że ktoś na niego zwrócił uwagę i zaczął wypytywać niż tym, że się zgubił.
3. Przewodnik jest osobą świętą.
Podam przykład spod Mt Cook:
będąc na końcu szlaku i spokojnie rozkoszując się widokiem szczytu, siedziałem wśród grupki innych turystów. Nagle nadeszła japońska wycieczka – ludzie starsi (szacun, że doszli) plus przewodnik, Japończyk, młodszy od nich ze dwa razy. Coś im opowiadał, krótkimi zdaniami, pokazując ręką, stosunkowo szybko. Gdy kończył każdy wątek, wszyscy turyści wydawali z siebie pomruk: aaaaa!….. uuuuu!….. mmmmm!….. Było to zabawne, nie tylko ja się uśmiechnąłem, ale w ten sposób turyści dawali znać przewodnikowi (co z tego, że dużo młodszemu), że szanują jego pracę, wyrażają uznanie dla jego wiedzy i tego co im pokazuje. Trwało to ze dwie minuty. Nie było sytuacji, żeby ktoś nie stał blisko czy nawet by się gapił w drugą stronę. Potem przewodnik coś powiedział, wszyscy zaczęli robić zdjęcia dookoła, gdy powiedział coś kolejnego, odwrócił się na pięcie i ruszył, wszyscy zawinęli się w trymiga i poszli za nim. Nawet nie musiał się oglądać, czy ktoś został, bo w ciągu dwudziestu sekund po dwudziestu osobach z wycieczki nie było ani śladu. Uwierzcie, że dyscyplina była niesamowita i sądzę, że taka jest reguła.
następne: Glenorchy
poprzednia: Milford Sound (cz.2)
powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa