Dygresja (3) – jak się jeździ samochodem w NZ

Nim dojedziemy do Invercargill, napiszę parę słów o tym, jak się jeździ samochodem po Nowej Zelandii.

Jak już wspominałem, ruch jest lewostronny i to jest słabe, ale odległości są w kilometrach (prędkość w km/h), a paliwo sprzedawane w litrach. Taki trochę miszmasz.

Żeby jeździć po NZ, trzeba mieć międzynarodowe prawo jazdy. Polskie nie wystarcza, przynajmniej w teorii. Uzyskanie międzynarodowego prawa jazdy to żaden problem, koszt niewielki, czeka się kilka dni. Warto pamiętać, że samo międzynarodowe prawo jazdy to za mało, trzeba mieć ze sobą i międzynarodowe, i krajowe.

Z wynajmem samochodu nie ma żadnego problemu. Sieć wypożyczalni jest bardzo dobrze rozwinięta. Dość dużo aut ma skrzynię automatyczną i to jest fajna opcja.

Jest jeszcze sporo detali dotyczących prawnego aspektu wypożyczania samochodu i jeżdżenia nim po NZ, ale nie sądzę żeby był sens tu o tym pisać.

Jakość dróg jest bardzo dobra. Jeżeli jest droga utwardzona, to nawierzchnia jest zawsze idealna. Nie ma takich wynalazków jak dziury albo koleiny. Drogi są budowane czy naprawiane w ten sposób, że wylewana jest smoła i na to sypane jest kruszywo. Jeśli zrobiono to w miarę świeżo, stawiany jest odpowiedni znak (mój ulubiony; nie wiedzieć czemu bardzo mi się spodobał!):

Ruch drogowy jest bardzo mały albo mały na Wyspie Południowej i mały do średniego na Północnej. Nie umiem porównać do warunków PL, ale mogę powiedzieć, że nocna jazda przez Słowację to może być większy ruch niż w dzień w NZ na Wyspie Południowej. Oczywiście większy ruch jest w miejscowościach turystycznych, ale to i tak jest sporo mniej niż w PL. Na trasie rzadko zdarzało mi się być wyprzedzanym albo wyprzedzać.

Na Wyspie Północnej ruch jest większy, ale i tak mniejszy niż w PL.

Nowozelandzcy kierowcy jeżdżą spokojnie i przepisowo. Stosunkowo sporo widuje się policji. Ponoć jest bardzo dobrze zorganizowana i sprawna. Nie mieliśmy żadnej kontroli, ale raz mieliśmy na nią szansę, gdy jakiś szeryf zatrzymywał wszystkie pojazdy i zaglądał do środka. Nas przepuścił bez zatrzymywania.

Tankowanie: jest duża różnica między Wyspami.

Na Południowej, stacji jest niewiele. Krótko mówiąc, jeśli zastanawiasz się, czy zatankować tu czy na następnej stacji, nie czekaj i zatankuj tu. Najwyżej później dotankujesz.

Stacji sieciowych też jest niewiele. W wielu niedużych miejscowościach (wielkości naszej wsi) są stacje, ale samoobsługowe. Tankowanie na nich raczej nie ma prawa się udać. Działają na nich tylko lokalne karty, nasze nie. Nie ma opcji płacenia gotówką. Natomiast gotówkę trzeba mieć, bo nawet na stacjach sieciowych może być problem z naszymi kartami. Jak teraz czytam, większy problem jest z kartami Visa niż Master. Myśmy problem z Visą mieli wiele razy.

Na Wyspie Północnej jest pod tym względem dużo lepiej, więcej stacji, częściej działają karty w czytnikach.

Paliwo: zwykła benzyna to bezołowiowa 91, a nie 95 jak u nas. Wszystkie samochody są do niej przystosowane więc nie ma problemu. Cena tego paliwa jest prawie taka sama jak w PL.

Po NZ jeździ się dobrze również dlatego, że zasady ruchu drogowego są dobrze pomyślane.

Rodzajów znaków drogowych jest ze trzy razy mniej niż w Polsce. Nie ma czegoś takiego że jedziemy ulicą co i raz mijając choinkę znaków na słupie. W zasadzie jedynymi znakami, jakie widujemy, są ograniczenia prędkości. Ale jest ich niewiele, tylko w terenach zabudowanych lub tuż przed nimi. Nie ma irytującego znaku „niebezpieczny zakręt w lewo (czy w prawo)”, który u nas stoi prawie przed każdym zakrętem.
Zamiast tego, jest znak połączony z zalecaną prędkością maksymalną. Wygląda tak:

I wierzcie mi, te znaki stoją tam gdzie naprawdę potrzeba, a nie na każdym zakręcie.

Za znaki pionowe robią w dużej części znaki poziome.

Zasada jest prosta: nie przekraczamy ciągłej linii w kolorze żółtym.

Najprościej pokazać to na fotce:

Gdybyśmy jednak zmieścili się koło innego samochodu na tym samym pasie, nie przekraczając linii ciągłej, możemy wyprzedzać.

Biała linia ciągła oznacza pobocze lub część jezdni w obszarze zabudowanym, na której można zaparkować.

W obszarze zabudowanym jest też prosta zasada: nie wolno parkować na poboczu z żółtą linią ciągłą lub przerywaną (ta występuje najczęściej). Widać ją na zdjęciu wyżej na prawym pasie, za ciemnym samochodem. Jest trochę słabo widoczna.

W ten sposób dwa kolory załatwiają nam słupki ze znakami.

Powiem szczerze, że system jest doskonały, bardzo czytelny i intuicyjny.

W miastach na skrzyżowaniach gdzie przecinają się dwie ulice, czyli w kształcie +, są albo światła, albo jest rondo. W związku z tym jest bezkolizyjnie.

W miastach i za miastem, nawet tam gdzie ruch niewielki, najczęściej jest wydzielony osobny pas do skrętu w prawo.

Nie mam wprawdzie odpowiedniego foto, ale taki pas zaczyna się…. powierzchnią zakreskowaną. U nas oznacza to że jest to powierzchnia wyłączona z ruchu. W NZ oznacza się w ten sposób początek takiego pasa, można po nim jechać jak gdyby nigdy nic, ale potem można już tylko skręcić.

W miastach zdarza się wąski zakreskowany pas pośrodku, na osi jezdni. On też służy do jeżdżenia, ale tylko po to by skręcić lub by nań wyjechać w celu włączenia się do ruchu. W ten sposób nikt nie blokuje płynności ruchu. Bardzo mądre rozwiązanie.

Tam za miastem gdzie są dwa pasy ruchu w jedną stronę (przeważnie krótkie odcinki i głównie na Wyspie Północnej), ten środkowy (przy osi jezdni) służy do wyprzedzania – wyłącznie. I tak tamtejsi kierowcy jeżdżą, aż miło popatrzeć.

Niesamowitym kolorytem NZ (Wyspy Południowej najbardziej) są mosty na jeden samochód.

Tu garść wyjaśnienia:

w NZ, a na Wyspie Płd. w szczególności, jest bardzo wiele rzek. Są one krótkie (właściwie z każdego miejsca do morza/oceanu nie jest w linii prostej dalej niż 100 km…), ale często szerokie. Ruch samochodowy jest niewielki. Nowozelandczycy wymyślili sobie, że w związku z tym nie opłaca się robić normalnego szerokiego mostu na dwa samochody. Uwierzcie mi, ale na Wyspie Południowej na dziesiątki czy setki mostów, które przejechaliśmy, takich zwykłych szerokich mostów napotkaliśmy może jeden lub dwa!

Taki wąski most wygląda następująco:

ale może być trochę większy i wyglądać tak:

czy tak:

Sprawa pierwszeństwa:

jeśli na naszym kierunku jest znak pionowy – dla nas długa czarna strzałka, dla nich krótka czerwona, pierwszeństwo mamy my.

W przeciwnym razie, oznakowanie wygląda tak:

Najpierw są wielkie litery na jezdni:

ONE

LINE

BRIDGE

i znak pionowy, jak widać, często z napisem Give way.

I krecha na jezdni, przed którą mamy się zatrzymać żeby przepuścić ruch z przeciwka.

Było dla nas wielkim urozmaiceniem, gdy zbliżając się do kolejnego mostu patrzyliśmy, kto ma pierwszeństwo – my czy oni…. 😉

Chociaż najczęściej nie trzeba było nikogo puszczać, bo ruch jest mały, jak wspomniałem.

(Na marginesie… nigdy nie mogłem zapamiętać sensu tego znaku, tzn. czy pierwszeństwo ma strzałka czarna czy czerwona. Mój zacny kolega V. mi kiedyś tłumaczył, ale zapamiętałem na pół dnia. W końcu jest to znak u nas bardzo rzadki. Wyjazd do NZ nauczył mnie go na całe życie)

Ale takie mosty to nie tylko pięćdziesiąt czy sto metrów.

Zdarzały się i długie, kilkusetmetrowe mosty, jak ten kilka zdjęć wyżej. Wtedy nie widać, czy coś jedzie z przeciwka, chyba że jest się już na moście. W takich przypadkach, na moście była zrobiona specjalne mijanka. Na najdłuższym, który pokonywaliśmy, mijanki były dwie…

Zdecydowana większość dróg jest odgrodzona od pól czy lasów. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że właściwie wszystkie.

Nie ma opcji, żeby kilka metrów od krawędzi jezdni nie było ogrodzenia. Przeważnie jest to kilka rzędów drutu na wysokość metra – półtora.

Na zdjęciu niżej widać je po prawej stronie, po lewej jest murek z kamienia.

Słupki są drewniane. W wersji ekono jest to ćwierćwałek albo półwałek, w wersji wypasionej – cały słupek. Na moje oko, ilość drutu zużytego na te ogrodzenia to są setki tysięcy kilometrów. Bo ogrodzenia ciągną się całymi kilometrami nie tylko wzdłuż dróg, ale też oddzielają od siebie pola czy łąki. Poprowadzone są nierzadko przez jakieś wzgórza, parowy, uskoki, wszędzie. Są po prostu wszędzie! Nie ma więc opcji, żeby zatrzymać się na poboczu i pójść w krzaki.

W pobliżu miast, czasami miedzę wyznacza rząd odpowiednio ciętych iglaków. Niekiedy widać, że są to bardzo stare drzewa.

I kolejna rzecz charakterystyczna (nie mam foto, ale zrozumiecie dlaczego).
Na drogach w NZ jest pełno porozjeżdżanych oposów. Dziennie spotyka się kilkadziesiąt. Nikt nie zwraca na to najmniejszej uwagi tym bardziej, że oposy są tam traktowane jak szkodniki. Ale żywego nigdy nie spotkaliśmy, może dlatego że mają nocny tryb życia.

A ze względu na to, że wszystko jest ogrodzone, nie ma ryzyka że wyjdą nam owce na drogę (to na Wyspie Płd.) czy bydło (Wyspa Płn.).

Nie spotyka się wcale, co podkreślam, łażących samopas lub bezdomnych psów czy kotów. Zero.

I na koniec coś jeszcze, co podobało mi się wyjątkowo.

U nas jak są jakieś roboty drogowe, to stawia się światła. Wszyscy wiedzą jak to wygląda. (W Serbii oprócz świateł stawia się jeszcze umyślnego, nie wiem po co).

W NZ nie stawia się świateł, ale umyślnego z takim oto oprzyrządowaniem:

Po drugiej stronie tabliczki jest napis:

Jak się robi „zielone” dla jednych, a „czerwone” dla drugich, to tabliczkę się obraca…. Proste?…

A już na sam koniec tego wątku, foto wskazujące na to, że zakazy zakazami, ale ludzie ludźmi…. Foto z Christchurch.

Na nowozelandzkich drogach nie widuje się różnego rodzaju wehikułów rolniczych i podobnych zawalidróg, jak u nas niedawno często bywało (teraz już chyba się poprawiło).

Bywają ciężarówki, urodą przypominające te z filmów.

Dużo samochodów to marki japońskie.

Europejskich jest mniej, podobnie jak amerykańskich.

Spotykana jest jeszcze taka marka:

Oczywiście jest to australijska wersja Opla, albo – jak kto woli – odpowiednik angielskiego Vauxhalla.

W NZ nie ma sensu liczyć na komunikacje publiczną. Zgodna opinia podróżników jest taka że w NZ autobusy międzymiastowe jeżdżą rzadko, są drogie i niedogodne. Jak to bywa w kraju mocno cywilizowanym, bez własnego samochodu się tam po prostu nie mieszka.

Wg naszych obliczeń, wynajęcie samochodu dla jednej osoby plus koszt paliwa wychodzi niewiele więcej niż jeżdżenie liniami autobusowymi. Przy dwóch osobach nie ma w ogóle o czym mówić.

Wiele firm oferuje wynajem kamperów, od tych bardzo prostych (przerobione dostawczaki) do w pełni wypasionych. Sporo się ich widuje. I jest wiele parkingów przystosowanych do kamperowania. Tłoku na nich nigdy nie było.

Nawigacja:

mimo że oznakowanie dróg jest bardzo dobre, to navi przydaje się 😉

Nigdy nie korzystałem z płatnych, tak samo i tam.

Pozwolę sobie zarekomendować bezpłatny program do nawigacji o nazwie (nomen omen) Navigator, czeski wyrób firmy MapFactor. W pełni spolszczona, jak na bezpłatną to ma sporo opcji, mapy do zassania z OpenStreetMap. Dzięki temu są prawie zawsze aktualne.

Navi sprawdzała się nie tylko w Europie, ale i tam – algorytmy automatycznie uwzględniały ruch lewostronny co było dla mnie miłym rozczarowaniem.

następne: Invercargill

poprzednia: Bluff

powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa