w kierunku Mt. Cook

Czas wyjechać już z Christchurch.

Miejskim autobusem jedziemy do wypożyczalni aut, gdzie mamy zabukowany pojazd dla nas na następne dni.

Jeszcze w Polsce zastanawialiśmy się, czy brać zwykłe auto osobowe czy kampera. Chodziło również o koszty noclegów, które w NZ są dość znaczne. Ale po porównaniu ofert na kampery doszliśmy do wniosku, że w sumie na jedno wyjdzie. W NZ wypożyczalni samochodów jest dużo, dużo jest ofert, ale przyzwoite kampery kosztują sporo a nie chcieliśmy brać kampera przerobionego ze starego dostawczaka.
Po porównaniu ofert wybraliśmy samochód z Apex’u. Była to Corolla w automacie. Nigdy wcześniej nie jeżdżąc w ruchu lewostronnym nie chcieliśmy próbować jazdy samochodem ze zwykłą skrzynią.

Samochodzik okazał się wygodny, niezawodny i nie miał większego apetytu na paliwo.

Na wszelki wypadek, naklejka w środku przypomina której strony należy się trzymać.

Pierwsze minuty w ruchu lewostronnym i w automacie są bardzo trudne, ale powoli opanowujemy auto. Na ten dzień zaplanowaliśmy samą tylko jazdę plus zrobienie niewielkich zakupów po drodze. Naszym celem jest dojazd w Alpy Południowe, a dokładniej – pod Mt. Cook. To około 300 km od Christchurch.

Wyjeżdżamy z miasta.

Droga jest przyzwoita, natężenie ruchu całkiem umiarkowane. Okolice mało malownicze, ale z początku i tak trzeba skupić się na jeździe po ruch lewostronny wymaga zupełnie innych przyzwyczajeń. O ile jazda automatem szybko staje się przyjemnością, o tyle dłuższy czas minie zanim przestanie mi się mylić kierunkowskaz z wycieraczkami.

Jakieś miasto po drodze(a właściwie miasteczko), chyba Ashburton.

Po jakimś czasie odbijamy (chyba w lewo) z głównej drogi i kierujemy się w stronę gór.

Krajobraz się zmienia, a ilość samochodów całkiem spada.

Od czasu do czasu widujemy drogowskazy do jakichś ośrodków narciarskich.

W napotkanej miejscowości, składającej się z kilku ulic na krzyż (bodajże Geraldine), znajdujemy sklep połączony z barem i fast-foodem. Atmosfera jak gdzieś w Teksasie: przydrożny bar, niska zabudowa, zero ludzi i trochę samochodów.

Dalej, krajobraz na horyzoncie robi się coraz bardziej górski.

Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do jeziora Tekapo.

Korzystając z chwili przerwy, stajemy nad jego brzegiem.

Dookoła oczywiście jest pusto.

Samo jezioro i jego okolica przypominają mi Azję, jakiś Pamir lub inny Hindukusz. (Wprawdzie tam nigdy nie byłem, ale jest to jakieś tam wyobrażenie…). Pustka, kamienisty brzeg, błękitna woda, w tle ośnieżone góry. I wszystko potężne.

Jak już się nasyciliśmy widokami, jedziemy.

Kilkadziesiąt km dalej jest kolejne jezioro, równie wielkie – jez. Pukaki.

Ruch oczywiście jest niewielki, a właściwie symboliczny.

Na północnym krańcem jez. Pukaki stajemy i podziwiamy okolicę.

A droga wiedzie dalej i dalej w góry.

następne: Aoraki / Mt Cook

poprzednia: Christchurch

powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa