Myślę, że w Dunedin i okolicach nikt nudzić się nie będzie.
W mieście jest sporo ciekawych miejsc, zarówno dla zwolenników nowoczesności, jak i dla tych którzy wolą oglądać starszą architekturę.
Natomiast okolice Dunedin są niezwykle malownicze, odnajdą się tam miłośnicy przyrody ożywionej i nieożywionej. Od wschodu, do Dunedin dociera głęboka zatoka, chociaż sensowniej byłoby to nazwać szerokim fiordem, bo okolice są pagórkowate, która od południa przechodzi w szerokie wybrzeże Pacyfiku. Na tym południowym wybrzeżu podobno istnieją świetne warunki do uprawiania windsurfingu.
Mając zamiar spędzić cały dzień na zwiedzaniu Dunedin i okolic, pierwsze kroki skierowaliśmy ku przyrodzie, żeby załatwić to z rana, szczególnie że była ładna pogoda.
Droga była kręta i momentami wąska, prowadząc samym brzegiem zatoki, ale widoki były warte tej jazdy.
Prowadziła niemal nad samym brzegiem, co było czasem mocno niekomfortowe, ale pozwalało na obserwację, jak lokalsi mocno korzystają z bliskości wody. Wiele było pomostów, pomościków, łódek, żaglówek – może dlatego że wody zatoki wyglądały na bardzo spokojne dzięki osłonięciu wzgórzami. W Dunedin oczywiście jest też normalny, pełnowymiarowy port.
Trochę zazdrościliśmy tym, którzy mieli malowniczo położone domy, takie jak np. ten…
… z widokiem na coś takiego:
Potem droga wspina się już wyżej, co nadaje widokom innej głębi.
Półwysep Otago, bo to on okala od południa zatokę, wrzynającą się w ląd aż do Dunedin, jest miejscem któremu warto poświęcić nawet cały dzień, z uwagi na przepiękną przyrodę. Z uwagi na biegnący czas, musieliśmy się ograniczyć do dwóch – trzech miejsc.
Jednym z nich było The Royal Albatross Centre, miejsce z którego organizowane są najróżniejsze krótsze i dłuższe wycieczki krajoznawcze w najbliższej okolicy. Nie skorzystaliśmy z ofert z powodu braku czasu, zdecydowanie wygórowanych (naszym zdaniem) cen, jak i przekonania, że samemu zobaczymy może mniej, ale za to też ciekawie.
Sama okolica tego centrum, z racji położenia na końcu półwyspu, pozwala trochę się naoglądać.
Ptactwo też pozwalało się oglądać i fotografować.
A widoczki w nieco dalszej okolicy były nie tylko morskie, ale i mieszane.
Na tym pierwszym foto to nie jeziorka, ale zatoczki oceanu.
Na drugim, białe kropki to oczywiście owieczki.
Drugim miejscem w okolicy Dunedin, typowym must see, jest Sandfly Bay.
Powiem krótko: jedno z piękniejszych miejsc, które kiedykolwiek widziałem.
Z pewnej odległości wygląda tak:
Jak przystało na Zatokę Latających Piasków, schodzi się do niej w bardzo piaszczystym, niemal półpustynnym krajobrazie.
Zatoka obfituje w piękne widoki…
… i bogactwo fauny.
Niech Was nie zmyli wielkość scenerii. Dopiero będąc na brzegu morza widać, jak wielka jest zatoka. Z końca do końca (który nie jest na końcu, tylko powiedzmy w dwóch trzecich – dalej iść nie wolno z powodu ochrony przyrody), jest dobrym tempem jakieś 20 minut w jedną stronę.
Na plaży widać obłe cielska.
Są to sympatyczne (na pierwszy rzut oka) lwy morskie, które nic sobie z niczego nie robią. Wygrzewają się w słońcu.
I śpią.
Nie przeszkadzają im ptaki, szukające czegoś w ich pobliżu.
Tym bardziej nie przeszkadzają im ludzie.
Aliści przed wejściem na plażę postawiono wielkie tablice przypominające o tym, że nie są to śliczne małe foczki, tylko dzikie i potencjalnie niebezpieczne zwierzęta. Zaleca się, by nie podchodzić do nich na bliżej niż 10 metrów. Ponieważ rodzaj ludzki jest dotknięty pewnego rodzaju ułomnością i niektórzy mogliby nie wiedzieć ile to jest 10 metrów, namalowano na jednej z tablic dwa samochody z oznaczeniem, że to jest mniej więcej tyle. Niestety z jakiegoś powodu nie zrobiłem foto tej tablicy; była niezapomniana.
Ale oczywiście zdarzają się idioci… widzieliśmy jakieś panie, podchodzące z komórką do śpiących lwów na odległość kilku kroków, bo musiały im zrobić zdjęcia… i to podchodząc od strony wody…
Ja wolałem posłużyć się aparatem z teleobiektywem.
Wybrzeże po lewej stronie jest bardzo piaszczyste.
A na końcu udostępnionej części plaży znajduje się wielka kolonia fok, które są ciekawskie i patrzą w kierunku turystów, zupełnie inaczej niż lwy.
Uzupełnieniem są wszędobylskie, mało płochliwe ptaki.
Nasyciwszy się przyrodą, wracamy na parking, przez hektary piachu.
Nad hektarami piachu oczywiście jest typowa Nowa Zelandia, czyli pastwiska i owce.
Niezwykłe, że dziesięć minut drogi od owiec są foki.
O krótki pysk od pagórów, łąk i owiec – jest ocean i lwy morskie.
Przy zejściu nad Zatokę, gdzie są tony piachu, jest bujna trawa i rosną kwiaty.
Tu je trochę widać na pierwszym planie u dołu, zaraz potem – zbliżenie.
I jeszcze raz, samo dojście do zejścia do Zatoki, oczywiście wśród owiec.
A co do lwów… a ściślej: uchatki nowozelandzkiej, to zaiste słodkie stworzenia. Ale nie ryzykowałbym co się stanie gdy się wkurzą lub przestraszą, gdy np. ktoś tak niemądry jak madame na zdjęciu, musi im niemalże wejść na ogon… taka uchatka waży tyle co krowa.
Robi się pora południowa, więc wracamy do Dunedin. Czas nas strasznie goni, a trzeba jeszcze zobaczyć samo miasto.
Dunedin oczywiście wita nas ulewnym deszczem. Który (też oczywiście) przechodzi po kilkunastu minutach i wychodzi słońce.
Pierwszym celem w mieście jest dla nas zobaczenie na własne oczy osławionej Baldwin Street.
Niezorientowanym wyjaśniam, że jest to najbardziej stroma ulica na świecie. A przynajmniej za taką jest uważana wg Księgi Rekordów Guinnessa. Być może jest to atrakcja taka sobie, ale już będąc w Dunedin postanowiliśmy ją zobaczyć, bo drugiej takiej okazji w życiu raczej by nie było.
Szczęśliwie jesteśmy w taki dzień i o takiej godzinie, że łatwo parkujemy auto i idziemy zobaczyć to cudo.
Z perspektywy, z dołu, wygląda tak:
Zanim ruszymy na górę, odpoczniemy moment przy ławce, troskliwie ustawionej dla tych zdobywców Baldwin Str., co są o nieco gorszej kondycji, i zapoznamy się z profilem drogi.
A potem czas iść.
Zaraz na początku, na prostym jeszcze odcinku, mijamy kiosk, który postawił ktoś przedsiębiorczy, a w którym można kupić rozmaite pamiątki z Baldwin Str. Jako że pora nieszczególna (jak wspominałem), to i kiosk zamknięty. A pamiątki mocno niepamiątkowe, o ile kojarzę.
Potem maszerujemy.
Jak może zauważyliście, ulica jest wyasfaltowana tylko do pewnego miejsca. Tam gdzie zaczyna się robić naprawdę stromo, jest wybetonowana.
Gdyby ktoś wymiękał, idąc prosto po ulicznym betonie, można iść schodami, które zastępują chodnik.
Jeszcze małe foto, które obrazuje nachylenie ulicy.
W najbliższej okolicy jest jeszcze kilka podobnie stromych ulic, jedną z nich jechaliśmy, kiedy trochę zbłądziliśmy. Przyznam, że jest to próba dla samochodu i dla kierowcy. Myślę, że z manualną skrzynią da się wyjechać tylko na jedynce. Mi, na automacie, na pewno było sporo łatwiej.
A wróciwszy z góry Baldwin Str. na dół, pojechaliśmy do centrum.
następne: Dunedin (3)
poprzednia: Dunedin (1)
powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa