Dunedin (3)

Przeglądając zdjęcia, znalazłem foto co widać z samochodu podczas jazdy w dół ulicą taką jak Baldwin Str.
Moim zdaniem, widok jest trochę taki jak ze skoczni narciarskiej.

Zresztą całe Dunedin obfituje w mniej lub bardziej strome ulice czy uliczki. W końcu położone jest na wzgórzach, które dobrze widać w najbliższej okolic miasta, a które zamieszczałem we wcześniejszych postach. Dość powiedzieć, że nawet w samym centrum jest parę stromych ulic.



Ponoć Dunedin ma przypominać Szkocję. Zresztą nazwa miasta ma się wywodzić od nazwy Edynburga w gaelic (Dun Eideann). Dlatego starsze budynki, a trochę ich jest, są stylowe i mogą się podobać.




Te nowsze całkiem nieźle z nimi współgrają, generalnie tworząc obraz sporego, ładnego i kolorowego miasta, ale zarazem bez uczucia, że ta miejskość przytłacza. Samo centrum nie jest zresztą wielkie. Zbudowane symetrycznie, bodajże na planie sześciokątu, pozwala szybko wyjść poza dunedińskie kilkupiętrowe drapacze chmur, na otwartą przestrzeń.









W budynku dowcipnie nazwanym Wall Street była chyba jakaś niewielka galeria handlowa.

Nie brakowało również sympatycznych akcentów.

Tak jak w Christchurch były żyrafki, tak tutaj, chyba gdzieś przed budynkiem rady miasta, były pingwinki.

Bardzo charakterystycznym miejscem w Dunedin jest dworzec kolejowy. Okazały, rzucający się w oczy z oddali, z wysoką wieżą, na której wisi flaga Nowej Zelandii, wygląda tak:

Otoczenie budynku jest również stylowe. Mniej więcej vis a vis mieści się stary budynek sądu i zaraz obok stary budynek więzienia. Nie wiem jak ten pierwszy, ale ten drugi można zwiedzać bo nie pełni już swojej zaszczytnej funkcji.


W środku budynek dworca wygląda typowo turystycznie. Nic dziwnego, w Nowej Zelandii pociągi nie służą już celom komunikacyjnym… widywaliśmy gdzieniegdzie składy towarowe, i to potężne, ale nigdy nie widzieliśmy osobowego. Nic dziwnego, skoro wszędzie można dojechać samochodem, jak nie swoim, to z wypożyczalni.

Na parterze dworca można się pokręcić, porobić fotki (jest dość kolorowo i stylowo), natomiast na piętrze – z niewiadomych powodów – znajduje się muzeum sportu. Odpuściliśmy sobie.

Tam właśnie, w budynku, spotkaliśmy jedną z typowych grup japońskich turystów. Wszedłszy do środka, robili zdjęcia absolutnie wszystkiemu, nawet posadzce, a potem jeszcze biegali po skwerze przed budynkiem, robiąc sobie zdjęcia na ławkach.

Myśmy jednak nigdzie nie biegali tylko wyszli na peron.

Stał tam skład turystyczny. O ile pomnę, są takie nieregularne kursy, ale nie pamiętam dokąd i ile trwają.


I na koniec Dunedin, jeszcze jedna uwaga:
będąc w centrum w porze obiadowej mieliśmy okazję widzieć sporo młodzieży szkolnej, kręcącej się po lekcjach, jak to zwykle bywa po jakichś McDonaldach czy podobnych miejscach.

I wyobraźcie sobie, że wszyscy byli w mundurkach.

Różniły się one między sobą kolorem, detalami, fasonem. Co do zasady wszyscy mieli czarne półbuty.
Nie bardzo wypadało robić ostentacyjne fotki, toteż mam tylko jedno poglądowe:

Ciekawe czy jest to normą w NZ. Tego, niestety, raczej się nie dowiem.

Robimy sobie przerwę na spóźniony obiad w jednym z lokalnych niewielkich centrów handlowych, położonych zresztą w centrum miasta. Tam zresztą obserwujemy młodzież, o której pisałem w poście poprzednim, czyli tę zamundurkowaną w rozmaity sposób.

Tam gdzie jemy (jakieś azjatyckie jadło, hinduskie czy tajskie… już nie pomnę) jest raczej pusto – wszyscy tłoczą się przy McDonalds. Dlatego na zdjęciu z tego miejsca widać pustki.

Potem korzystamy z usług niewielkiej kawiarni, gdzie w cenie kawy można uzyskać połączenie z wifi – rzecz bezcenna. Hasło trzeba starannie przepisać z rachunku… Połączenie zużywamy na znalezienie jakiegoś sensownego noclegu na nadchodzącą noc, bowiem z oczywistych powodów nie zamierzamy wracać do speluny, którą opuściliśmy rankiem.

Wychodząc napotykamy się na rzęsisty deszcz. Szczęśliwie mamy jakiś dach czy podcienia, więc stoimy cierpliwie czekając aż przestanie. Deszcz popadał z piętnaście minut i znów się rozpogodziło. Z tego co zauważyliśmy, mało kto nosi parasol – może wystarczy postać i poczekać aż przestanie padać… a przecież pada chyba codziennie, więc codzienne noszenie parasola byłoby kłopotliwe.

Zupełnie na marginesie dodam, że w Dunedin było parę murali, które przyciągały wzrok. To oczywiście kwestia gustu, czy się komuś podobają czy nie, ale na pewno były pomysłowe, pracochłonne i oryginalne.


Późnym popołudniem wyjeżdżamy z Dunedin, znaleziona przez nas na najbliższą noc kwatera mieści się kilkanaście km od miasta.

Zatem kończąc wątek Dunedin – miasto i okolice naprawdę polecam.

następne: wyjazd z Dunedin

poprzednia: Dunedin (2)

powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa