Jako że dzień się ma ku końcowi, a możliwości spędzenia nocy w Bluff jest problematyczna, zdecydujemy się wrócić do Invercargill z nadzieją, że w większym mieście jest więcej możliwości.

Jak się jednak okazuje, możliwości jest równie mało co w Bluff. Może dlatego, że miasto nie jest szczególnie interesujące dla turystyki.
Po wielkich problemach znajdujemy nocleg w hostelu przerobionym z jakiegoś budynku biurowego lub fabrycznego, gdzie był wolny ostatni pokój. Cena wygórowana, ale warunki dobre. I Internet – 250 MB transferu za 5 $ – jak na tutejsze warunki to całkiem nieźle. No i praktycznie w samym centrum.
To ten duży budynek, przed nim widoczna nasza czerwona toyota.

W środku mamy dość wygodnie, niewielki ale nieźle wyposażony pokój, czystą przyzwoitą łazienkę, kącik kuchenny… idzie wytrzymać. W hostelu można też mieszkać – wówczas cena takiego pokoju za miesiąc jest sporo niższa.
Następnego dnia od rana mamy zamiar od rana być na nogach, zwłaszcza że samochód stoi na ulicy – do 9:00 jest za free, potem trzeba zapłacić. Sprawdzamy w necie informacje potrzebne na dzień następny – i idziemy spać.
Invercargill
Po nocy w niezłych, ale i odpowiednio wycenionych warunkach, mamy przed sobą dzień pełen aktywności.
Wstawszy z rana, zbieramy się, zostawiamy manele w samochodzie i idziemy na szybkie zwiedzanie miasta. Nie chcemy poświęcić na to za dużo czasu, więc przejdziemy się tylko głównymi ulicami. Choć dzień jest długi, ale przed nami sporo. Poza tym nie ma sensu za dużo płacić za postój auta na ulicy. To ostatnie jest nie do uniknięcia. Przed każdym miejscem parkingowym jest słupek z automatem do opłat ale i z kamerką – nie płacąc nie odjedziesz niezauważony. Dobre rozwiązanie.
Na szczęście, zwiedzanie miasta ułatwia jego niewielka wielkość. To znaczy może miasto nie jest takie bardzo małe, ale samo centrum jest mocno skupione i sprowadza się do głównej ulicy, przy której akurat był nasz hostel.
Miasto jest nieduże, ale za to zabudowa jest wszędzie niska lub bardzo niska (nasz trzypiętrowy hostel jest chyba najwyższym budynkiem w centrum…), w dodatku nikt nie oszczędzał na powierzchni – ulice są bardzo szerokie i wszystkie krzyżują się pod kątem prostym. Jest więc wrażenie trochę jak w Ameryce.
W zasadzie jesteśmy jedynymi pieszymi… każdy jeździ samochodem. Chodniki są zatem nasze i możemy chodzić nimi do woli 😉
plan miasta

ratusz


zabudowa centrum





Jak widać, jest bardzo kolorowo – nam się podobało.
Kolorowe są również ławeczki przy głównej ulicy.

Jeden jakiś bardziej modernistyczny budynek nieco psuje jakość otoczenia, ale tylko nieco.

W stronę wyjazdu z miasta w stronę kraju, że tak powiem – nie w stronę Bluff i końca świata – jest plac i kilka starszych budynków.



Idziemy w drugą stronę centrum.
Jak pisałem, ulice są szerokie. Na tym foto najlepiej to widać.

I idąc w tamtą część miasta…

napotkamy zabytkowy kościół…

oraz uniwersytet (o dziwo…).
Mimo że miasto malutkie, to uniwersytet jest… oczywiście budynki campusu są niskie ale kolorowe.



Z organizacji religijnych lub podobnych jest też Armia Zbawienia…

i loża masońska, starannie ogrodzona na oko trzymetrowym płotem.

Zwiedzanie Invercargill kończymy na wizycie w markecie, oczywiście podjechawszy tam samochodem.
następne: Catlins
poprzednia: Dygresja (3) – samochód w NZ
powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa