Teraz mniej zdjęć, a więcej pisania.
Lądujemy w Auckland. Oczywiście nasza podróż po NZ ma się zacząć w Christchurch, dokąd mamy (znów) dolecieć, ale liniami wewnętrznymi. W związku z czym, w Auckland musimy przekroczyć granicę.
Ten post dedykuję trzem grupom czytelników:
1. tym, którzy pamiętają jak to było dawniej (za tzw. komuny), czyli kiedy przekroczenie granicy z bratnią Czechosłowacją to było wydarzenie szczegółowo relacjonowane w kręgu rodzinnym przez dłuższy czas,
2. tym, którzy są na tyle młodzi, że wydaje im się, że Schengen jest od zawsze i jest wszędzie, a obowiązek pokazania na granicy, że ma się paszport, jest irytujący bo powoduje trzy do pięciu minut straty czasu,
3. tym, którzy spełniają wiekowo kryteria z pktu 1 ale przyzwyczaili się do pktu 2.
Przekroczenie granicy w NZ zdecydowanie spełnia kryteria bratniej Czechosłowacji.
Jak to po kolei wygląda:
1. w samolocie dostajemy dwustronny druk do wypełnienia. Można go też pobrać na lotnisku, ale w samolocie zwykle nie mamy za wiele do roboty.
2. Druk wypełniamy.
Na pierwszej stronie – po przeczytaniu, ze jak napiszemy nieprawdę, to odpowiadamy karnie włącznie z konfiskatą rzeczy i deportacją z NZ – wypełniamy jak się nazywamy, skąd lecimy, jakie mamy miejsce w samolocie, numer paszportu i podobne detale; potem musimy napisać, ile czasu mamy zamiar być w NZ i po co. Wszystko piszemy kapitalikami (nikt nie będzie rozczytywał gryzmołów) i oczywiście po angielsku.
To jest tylko gra wstępna, bo druga strona jest ciekawsza.
– w jakich krajach byłeś przez ostatnie 30 dni?
– znasz zawartość swojego bagażu? (doskonałe, moim zdaniem, pytanie! ono tylko brzmi głupio),
a teraz uważaj, bo jak tutaj skłamiesz, to zapłacisz 400 NZ$ kary:
– masz jakieś jedzenie?
– jakieś produkty zwierzęce?
– a może jakieś roślinne?
– jakieś leki pochodzenia zwierzęcego?
– a może coś używane do zwierząt, ogrodu, wędkarstwa, nurkowania?
– a co ze sprzętem outdoorowym?
– byłeś w ciągu 30 dni na jakichś dzikich terenach, miałeś kontakt ze zwierzętami innymi niż koty i psy (ale tylko domowe!) albo byłeś na farmie?
Czy wwozisz ze sobą:
– rzeczy zabronione lub podlegające ograniczeniom?
– alkohol?
– tytoń?
– jakieś droższe rzeczy?
– rzeczy do użytku służbowego?
– coś w imieniu innej osoby?
– forsę większą niż 10.00 NZ$?
Przyjeżdżasz żeby się leczyć albo urodzić?
Masz już wizę czy chcesz dostać na lotnisku?
I na koniec – siedziałeś w pierdlu dłużej niż 12 miesięcy albo czy kiedykolwiek wywalili się cię z jakiegoś kraju?
Potwierdzam, że wszystko co napisałem, jest kompletne, prawdziwe i prawidłowe.
Data i podpis.
Pytania są rozbudowane, tutaj tylko napisałem w skrócie.
Oczywiście nikt nie oczekuje pisemnej spowiedzi. Zaznaczamy tylko tak lub nie.
Niektóre kategorie są zdumiewające – rzeczy zabronione albo podlegające ograniczeniom to: broń, leki i narkotyki. Mając ze sobą trochę leków (wiadomo!), musimy zaznaczyć opcję yes.
Zaznaczamy (co jest podkreślone na początku) stawiając tak zwaną fajkę (v), krzyżyk (x) oznacza negację.
3. Po wylądowaniu i odebraniu bagażu, ustawiamy się w kolejce do oficera imigracyjnego.
Stanowisk jest zawsze kilka, kolejka jedna. W kolejce, w zależności od pory dnia i ilości samolotów, może być mniej niż setka osób, a może być i pół tysiąca. Czekamy cierpliwie.
Gdy przychodzi nasza kolej, podchodzimy do okienka (małżeństwa mogą wspólnie).
Paszporty, wypełniony druk plus odpowiedzi na wiele pytań: gdzie, po co, na ile itd. Mamy przygotowane potwierdzenie biletu powrotnego, rezerwacji noclegu w Christchurch, wynajmu samochodu, karty płatnicze itd. Wszystko to może być potrzebne, decyzja oficera imigracyjnego jest uznaniowa.
Rozmowa z nami trwa ze trzy minuty – i dostajemy stempel do paszportu: wiza turystyczna na 3 miesiące.
Pani oficer pisze jakąś literę na druku i każe nam iść dalej.
Cieszymy się. Niepotrzebnie, bo….
4. …po przejściu kilkudziesięciu metrów widzimy kolejkę zabijającą swoją długością.
To kolejny etap pokonywania granicy, znacznie gorszy: biosecurity i kontrola bagażu.
NZ ma wyjątkowo rozbudowany system ochrony biologicznej. Chodzi o ochronę przyrody. Przyroda jest endemiczna i chcą ją zachować. Niechlubne wyjątki z przeszłości, zawleczone celowo lub przypadkiem, są tam widoczne do tej pory. Dzięki biosecurity, NZ nie ma masy problemów które my mamy. Czy wiecie, że w NZ nie ma muszki owocówki? Również dlatego, że nie wolno wwozić niczego świeżego.
Zdjęcie kolejki jak już mamy blisko.
Wszędzie są wielkie tablice (głównie w językach Azji), żeby rzeczy niedozwolone wyrzucić. Jeszcze. Na fotce obok widoczna jest żółta tablica, że tam właśnie jest na to ostatnia szansa na wywalenie lub zgłoszenie. Ale kosze są raczej puste.
Po kilkudziesięciu minutach nasza kolej.
Urzędnik wnikliwie sprawdza, cośmy napisali na druku i odpytuje z każdej pozycji.
Oczywiście mamy trochę jedzenia. Ale świadomi tego, co wolno a co nie, mamy mało. Bo nie wolno wwozić prawie niczego. Prościej powiedzieć, co wolno: wolno żywność oryginalnie zapakowaną i wyłącznie z opisem w języku angielskim.
Zabrzmi to pewnie śmiesznie, ale jak myślicie, ile z produktów spożywczych dostępnych w PL ma opis po angielsku?
Naiwnie myślałem, że prawie wszystkie. Srogo się myliłem!
Spośród konserw mięsnych – nie znalazłem NIC. W żadnym sklepie.
Sera żółtego brać przecież nie będziemy – zepsuje się w drodze. Słodyczy też nie – połamią się. Nic w słoiku, z tego samego powodu.
Kilka zupek chińskich, ale to na sam początek (tam jest skład po angielsku).
A co do chleba?
No i znalazłem. Pasztet – jeden jedyny polski producent robi pasztety z opisem po angielsku.
Wyobrażacie sobie?
Zostajemy szczegółowo odpytani co to za żywność, jaka, skąd, jakie leki i po co.
No to teraz – namiot? Nie mamy (bo nie mamy).
Mała uwaga: żaden namiot nie ma prawa przejść dalej, chyba że jest nieużywany (fabrycznie nowy). Na niektórych forach przeczytałem, że lepiej zostawić namiot w domu, a w NZ kupić nowy. Wychodzi drożej ale za to namiot się ma.
Potem pytanie o kraje gdzie się było i po co (tu akurat rozmawiamy krótko).
Na sam koniec – pokazać podeszwy butów.
Pan urzędnik dziękuje i pokazuje ręką kierunek – tam! (cały czas mamy tę deklarację z samolotu).
Idziemy.
Opcje ciągu dalszego są dwie:
– prześwietlenie bagażu,
– manualna kontrola bagażu, czyli wypakowanie wszystkiego i przeglądanie.
My na szczęście mamy opcję z x-ray. Widocznie wystarczyły nasze tłumaczenia, a ściślej mojej żony, która dobrze włada angielskim. Niektórzy mają opcję dwa – długie stoły z urzędnikami w rękawiczkach. Dyskrecję zapewniają niekończące się parawany. To jest raczej słaba opcja i w dodatku niezbyt ekspresowa.
5. Prześwietlenie trwa krótko. Bez uwag. Tu oddajemy deklarację z samolotu.
Zabieramy manele i idziemy dalej. Już widać wyjście.
6. I ostatni etap kontroli: psy.
Jak już psy wszystko obwąchają (ich się nie oszuka, wąchają nie tylko za dragami, ale i za żywnością), można wyjść ze strefy. Wyjście jest one-way. Jak się przez nie przejdzie, to nie ma powrotu. Dlatego lepiej niczego ze swoich maneli nie zapomnieć.
Wychodzimy i jesteśmy w terminalu lotniska w Auckland.
Welcome to New Zealand!
Jak to dobrze, że żyjemy w strefie Schengen, prawda?
Spraw lotniskowych ciąg dalszy… i raczej końcówka.
Żeby było ciekawiej, taka kontrola obowiązuje wszystkich, w tym obywateli Nowej Zelandii także!
Oni tak samo muszą wypełnić deklarację i odstać swoje w kolejkach. W deklaracji muszą napisać gdzie byli, po co i jak długo.
Jedyne co, mają jakąś uproszczoną wstępną kontrolę, tak jak Amerykanie i ktoś tam jeszcze – paszport do skanera i przejście przez bramkę identyfikacyjną.
Ale zabawę z biosecurity mają taką samą.
Już na lotnisku można się zorientować, kto głównie odwiedza Nową Zelandię i gdzie ona leży.
Ludzi (za przeproszeniem) rasy białej, jest mniejszość, może jedna trzecia. Cała reszta to Azja. Dlatego napisy są też w różnych językach azjatyckich.
Za przykład dam ulotki dotyczące informacji co wolno przywozić. One dobrze obrazują też mentalność turystów.
Biali: to wywóz/przywóz zwierząt, alkoholi, torebek ze skóry węża itd.
Chińczycy: to najróżniejsze medykamenty albo artykuły spożywcze pochodzenia zwierzęcego z zaskakujących zwierząt lub ich organów, o czym wiemy.
Azja Południowa: to głównie żywność w tym nasiona.
I dlatego tak to sprytnie obmyślono, żeby zróżnicować ulotki do danej grupy turystów.
następne: na miejscu
poprzednia: Przelot (cz.2)
powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa