Kolejnym etapem naszego zwiedzania Wyspy Południowej jest przejazd na Zachodnie Wybrzeże.
Była to spora, najdłuższa nasza jednorazowa przejażdżka, licząca ponad 500 km. Z ekonomicznego i czasowego punktu widzenia była ona może niezbyt sensowna, ale tylko w ten sposób mogliśmy zobaczyć to, na czym nam zależało. Z drugiej jednak strony, dobrych kilka godzin w aucie, na pustych i dobrych nowozelandzkich drogach nie jest niczym strasznym. A i przecięcie w poprzek w ten sposób Wyspy Południowej było w miarę ciekawe.
Niżej wrzucam mapkę, gdzie leży Zachodnie Wybrzeże (West Coast), a czerwona kreska znaczy większą część naszej drogi.
Zachodnie Wybrzeże jest dość szczególnym miejscem w krajobrazie Nowej Zelandii. Decyduje o tym nie tylko przyroda, bo to akurat jest charakterystyczne dla całego kraju. Ale jest to region wyjątkowo odludny nie tylko jak na Nową Zelandię, ale i jak na samą Wyspę Południową. O ile pamiętam, wyczytałem w przewodniku, że mieszka tam jakiś lichy ułamek Nowozelandczyków, nie wiem czy nie mniej niż pół procenta.
Dam tu pewne porównanie.
Jak sobie wyczytałem w Wikipedii, gęstość zaludnienia w najbardziej odludnej gminie w Polsce, mianowicie w gminie Lutowiska, wynosi 4 osoby na km. kw. (Dla ułatwienia dodam, że gmina Lutowiska to najwyższa część polskich Bieszczadów, ta gdzie są Ustrzyki Górne, Wołosate, Muczne i inne osady). Kto był, ten wie, jak to wygląda.
Tymczasem West Coast ma gęstość zaludnienia rzędu mniej niż półtorej osoby na km. kw. Gdybyśmy odjęli stolicę regionu, mianowicie Greymouth, i drugie pod względem wielkości Hokitika, gdzie mieszka łącznie jakaś połowa wszystkich mieszkańców regionu, okazałoby się, że gęstość zaludnienia wynosi pół osoby na km. kw. albo ledwo ponad pół. To mniej więcej tyle, co na Saharze.
Ciekawa jest odpowiedź na pytanie, dlaczego nikt tam za bardzo nie chce mieszkać.
Stuprocentowej odpowiedzi nie znam, aczkolwiek przewodnik podawał, że mimo bogatej przyrody, wybrzeże było bardzo niegościnne. Pozyskiwano trochę surowców naturalnych, ale na stałe mało kto chciał zamieszkać. Ponoć do tej pory mieszkańcy West Coast uważani są za ponuraków, którzy zmuszeni są do ciągłej walki z przyrodą. Tak więc gdybyśmy chcieli doszukiwać się jakiejś analogii i budować drabinkę hierarchii, czy to językowej czy innej (pisałem o tym wcześniej), to w Nowej Zelandii mogłaby ona wyglądać następująco, od góry do dołu:
– Nowozelandczycy z Auckland,
– Nowozelandczycy z reszty Wyspy Północnej,
– Nowozelandczycy z Christchurch i Dunedin,
– Nowozelandczycy z reszty Wyspy Poludniowej,
– i na samym dole, osobna kategoria mieszkańców West Coast.
No ale dość filozofowania, czas na opis i foty.
Z początku, przez jakieś 200 km, jedzie się raczej nudno. Droga, rzeka, niewielkie wzgórza, od czasu do czasu jakaś miejscowość większa lub mniejsza.
Potem, gdy dojeżdżamy do podnóża Alp Południowych, widoki robią się ciekawsze.
Przykładowo, widok z drogi na miejscowość Cromwell, leżącą u zbiegu rzek Kawarau i Clutha.
A dalej to oczywiście góry i jeziora. Tak przez jakieś sto kilometrów.
Po jakimś czasie robi się to zwyczajnie nudne, wierzcie lub nie.
Ale wrzucam kilka kolejnych zdjęć.
W jakiejś większej miejscowości, chyba w Wanaka, tankujemy auto pod korek, nauczeni doświadczeniem.
W stronę West Coast ruchu tak naprawdę nie ma. I dobrze.
następne: West Coast
poprzednia: wyjazd z Dunedin
powrót do początku: Wstęp | Wyspa Południowa