Następny etap to lot z Dubaju do Kuala Lumpur.
Maszyna już lepsza – Boeing 777-300ER. To już nie trasa do Warszawy i to widać.
Wylot z Dubaju miał miejsce koło 2:00 w nocy, a przylot do Kuala Lumpur – jakoś tuż po południu tamtejszego czasu.
Tuż po starcie z Dubaju przeżywamy „najweselszą” przygodę. Samolot nie może złapać wysokości i co chwila opada, jakby mimo pracy silników wpadał w próżnię. Przez jakieś dwie minuty na pokładzie wszyscy zamarli. Szczęśliwie potem odzyskuje prędkość wznoszenia i reszta lotu przebiega bez hec. Ale wrażenie – niezatarte.
Lot jak to lot… dłużący się, mało ciekawy. Przy locie na wschód kurczy się noc, więc bardzo szybko zrobiło się widno, a wschodzące słońce świeciło bardzo ostro.
W Kuala Lumpur był dwugodzinny postój. Na lotnisku można też kupić jakieś skromne pamiątki.
Czytaj dalej Przelot (cz. 2)